Quantcast

adplus-dvertising
Strona główna » Felietony » Dla mojego bezpieczeństwa…

16.12.2013

Dla mojego bezpieczeństwa…

Ani na chwilę nie wychodzę ze schizofrenicznego zachwytu nad opiekuńczością operatorów, którzy nagrywają rozmowy z klientami. Dlaczego musiałem zostać górnikiem?

W życiu dążę do kontaktów z drugim człowiekiem. Zwłaszcza, jeśli są to kontakty z płcią piękną. Dlatego wszelkie sprawy związane z obsługą moich usług telekomunikacyjnych, staram się załatwiać z żywym człowiekiem, któremu mogę popatrzeć w oczy lub dekolt. Tego komfortu nie mam w relacji z konsultantem, który reprezentuje operatora na infolinii. Niby jest wygodniej, niby sprawniej i niby lepiej, ale nie ma tam dla mnie człowieka i czuję dyskomfort takiej relacji. Zwłaszcza, kiedy słyszę, że… jestem nagrywany. Nie dlatego, że nie lubię być nagrywany, bo mam coś do ukrycia, bo nie potrafię się wysłowić i wolałbym np. żeby taka pamiątka w dobie przeciekającego internetu po mnie nie pozostała. Nie, po prostu nie życzę sobie, żeby ktokolwiek nagrywał moje rozmowy. Może dlatego, że jako dziecku rewolucji, kojarzy się to z minionym ustrojem, Orwellowskim rokiem 1984. Kiedy słyszę, że dla mojego bezpieczeństwa rozmowa będzie nagrywana, zawsze odpowiadam, że nie życzę sobie takiej troski. I robi się problem, bo nagle pani lub pan dochodzi do wniosku, że bez dyktafonu mi nie pomoże, bo takie są procedury… Co za wspaniała troska!

Tak się złożyło, że kończyła mi się umowa na mobilny internet. Prawdopodobnie dlatego zadzwoniła do mnie konsultantka operatora z ofertą. Ucieszyłem się, bo to miłe gdy ktoś dzwoni i jak do tego jest to kobieta. Zwłaszcza z ofertą. Prawda? Oznajmiła, że nasza rozmowa jest nagrywana. Odpowiedziałem, że to wspaniale i że bardzo z tego powodu się cieszę, bo od razu czuję się bezpieczniej i potraktowany tak jakoś godniej. Na chwilę zapadła cisza, jak mniemam dlatego, że pani zdała sobie sprawę, iż rozmawia z wariatem. A z wariatami – jak wiadomo – łatwo nie jest. Nie pozostało mi nic innego, jak utwierdzić ją w tym przekonaniu, dlatego uradowany jak dzieciak w piaskownicy, który znalazł kocią kupę, oznajmiłem jej, że także nagrywam rozmowę, by czuła ten sam komfort relacji. I chyba nie mam szczęścia, bo na linii znowu pojawiła się cisza, a później same zgrzyty. Oto pani zaczęła się niezrozumiale jąkać i fukać z oburzenia. Oznajmiła mi, że kategorycznie nie wyraża zgody na to, żebym ją nagrywał. – A czy pani zapytała mnie o to, czy ja życzę sobie sesji nagraniowej? – Taką mamy procedurę… – usłyszałem w odpowiedzi.

Wybrałem się do troskliwego operatora, wypowiedzieć umowę. Wykupiona usługa internetowa przypominała o sobie jedynie fakturami. Trzeba to było skończyć niczym wypalony romans. Bez stolika ze świecami, bez lampki wina wypitej za błędy. W salonie, pewnie wzorem z infolinii, dołożono wszelkich starań i troski o bezpieczeństwo moich danych osobowych. By rozwścieczona konsultantka z żalu nie skoczyła mi do gardła za to, że zacząłem nową znajomość z inną… siecią, która lepiej sprawdza się w… mojej piwnicy artystycznej, porządku pilnowała kamera wycelowana niczym broń – prosto w moje czoło. I już myślałem, że rozstaniemy się z klasą. Jak dorośli ludzie. Bez publicznego prania brudów. Oczywiście się myliłem…

Troska o mnie zaczęła się wieczorkiem recytatorskim moich danych osobowych, danych firmy, które zgodnie z procedurami sprawdzał ktoś z siedziby Wielkiego Brata. Było to dla mnie żenujące doświadczenie, że każdy z oczekujących w salonie dowiedział się, czym się zajmuję, gdzie mieszkam itp. W dalszej części tego żałosnego spektaklu procedur troski, rozwścieczona tygrysica musiała publicznie tłumaczyć się przełożonemu, że zrobiła wszystko by utrzymać mnie w szponach operatora. Zapewniała, że złożyła mi wszystkie możliwe propozycje, na które w trosce o swoje zdrowie psychiczne odpowiadałem „pomidor”, bo zamiast siedmiu tabletów chciałem mieć po prostu tylko zasięg. Absolutnego dna sięgnęła głosząc na cały salon, że pan pracuje pod ziemią i tam nie ma zasięgu. Dwa metry mułu osiągnęliśmy, kiedy przekazała mi słuchawkę z jakimś niedowiarkiem na linii, który pragnął mnie usłyszeć. By farsy stało się za dość, zapewniłem pana, że jestem górnikiem i pod ziemią nie ma zasięgu, nad czym szczerze ubolewam. Po kwadransie dostałem rozwód z operatorem, który… Dnia następnego i następnego i jeszcze następnego dzwonił do mnie kusząc swoimi ofertami. Ponieważ zawsze byłem zapewnianym, że dla mojego bezpieczeństwa i w trosce o moje dane osobowe (które na oczach i uszach kilku osób bezpardonowo zgwałcono w salonie) jestem nagrywany, odpowiadałem „taty nie ma w domu”. I tylko BTS-ów żal, że muszą obsługiwać takie schizofreniczne rozmowy. A człowiek tak bardzo chciałby się po ludzku z drugim człowiekiem dogadać…

Ma ktoś może Prozac?

Następny artykuł

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

top