Quantcast

adplus-dvertising
Strona główna » Felietony » Nie bluźnimy tylko w SMS-ach?

31.10.2013

Nie bluźnimy tylko w SMS-ach?

Od przedszkola mam parszywy nawyk podsłuchiwania rozmów ludzi. Głównie w autobusach i tramwajach. Mam także nie mniej wstrętny nawyk czytania SMS-ów, redagowanych przez towarzyszy podróży…

Choć jest to niemoralne i pisząc ten felieton, biczuję się po plecach kablem od ładowarki, to nie żałuję. Zawsze to co podsłucham lub przeczytam, skłania mnie do różnych refleksji. W redakcjach, jak powszechnie wiadomo, mówi się przeważnie językiem zbliżonym do języka Szekspira, a wszelkie wulgaryzmy są redaktorom obce niczym planeta Mars. Prawdopodobnie dlatego powaliła mnie kultura dialogu dwóch atrakcyjnych studentek, z którymi autobusem przemierzałem rozkopane ulice Łodzi.

Takiego słownictwa jak żyję nie słyszałem. Nie była to jeszcze grypsera, a piękne, wyglądające na mądre i wrażliwe damy, nie jawiły mi się jako reprezentantki rynsztokowej warstwy naszego społeczeństwa, która to chla tanie wina w parkach lub ciemnych bramach i żyje z kradzieży i rozbojów. Z ust dwóch studentek, posłyszałem wszystkie możliwe odmiany i rodzaje znanych mi dotąd bluzgów, oraz dwa nowe przekleństwa, o które – z dziennikarskiego obowiązku – dopytałem… Niestety, panie nie były w stanie mi wytłumaczyć ich znaczenia. Durnie się do siebie mizdrzyły, susząc nienaturalnie białe zęby. Z pewnością przyblokowała je trema…

Między niezwykłej treści dialogami, w których poważną mniejszość stanowiły części polskiej mowy nie będące wulgaryzmami, panie redagowały SMS-y. Przy okazji zrozumiałem, jak wielkim utrudnieniem dla właścicielek telefonów z ekranami dotykowymi, są kilkucentymetrowe paznokcie. Ponieważ jestem wścibski, ukradkiem zerkałem na wyświetlacz damulki, nad którą stałem. Ku mojemu zdziwieniu, w wiadomości tekstowej napisanej przez studentkę wracającą z wykładu zarządzania, nie było ani jednego przekleństwa! Natomiast, gdy w drodze na dziki łódzki Widzew, najpewniej w reakcji na SMS, ktoś zadzwonił do brunetki o figlarnym dekolcie, ta werbalnie posłała w słuchawkę wiązankę matrymonialną rodem spod budki z piwem. Wiązanka tak treściwa, że dla skromnej dziennikarzyny i muzykanta, który wiele w życiu słyszał, był to duży szok. Traumę łagodził jedynie wspomniany dekolt. Gdy w niego zerkałem, rzecz jasna – starając się walczyć z bezczelnym nawykiem czytania cudzych SMS-ów, modliłem się, żeby drogowcy nie łatali dziur, a przewoźnik nie naprawiał zawieszenia w autobusach…

Zjawisko braku przekleństw w SMS-ie, którego treść bezwstydnie przeczytałem na ekranie telefonu towarzyszki podróży, skłoniło mnie do refleksji nad tym, że sam, redagując SMS-y, staram się jak mogę nie używać wulgaryzmów. Co więcej! Zweryfikowałem historię SMS-ów od znajomych, którzy przeklinają bardziej ode mnie i… Dacie wiarę? W większości przypadków ani jednego bluźnierstwa! Ewentualnie drobne inwektywy personalne, bez złożonej treści. W ramach eksperymentu, zadzwoniłem do kilku znajomych, świadomie podnosząc im ciśnienie. W efekcie rozmowy, przeważnie w jej finale potok bluźnierstw zalewał moją słuchawkę, z pewnością gorsząc nawet baterię w telefonie! Gdy zaś z wkurzonymi adwersarzami pociągnąłem wątek SMS-owo, żaden w odpowiedzi nie napisał mi nic wulgarnego…

Ponieważ człowiek uczy się przez całe życie i głupi umiera, dowiedziałem się niedawno o istnieniu choroby – koprolalii, która polega na patologicznej, nie dającej się opanować potrzebie wypowiadania nieprzyzwoitych słów lub zdań, przekleństw lub obelg kierowanych do obcych. Śmiem twierdzić, że cierpi na nią co najmniej połowa naszego społeczeństwa, a wolni od niej jesteśmy jedynie w SMS-ach… Choć pewnie nie wszyscy.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

top