Quantcast

adplus-dvertising
Strona główna » Felietony » Praca domowa

24.11.2014

Praca domowa

Za moich czasów, spotykaliśmy się po szkole u kogoś w domu, albo gdzieś na mieście i wspólnie – „na żywo”, a nie w jakiejś cholernej chmurze powstałej z oparów wirtualnej rzeczywistości, rozwiązywaliśmy zadania. Dziś lekcje odrabia się smartfonem.

Mimo przynajmniej trzech organizerów w moich urządzeniach mobilnych, w tym tygodniu wszędzie się spóźniam. Nawet z tekstem dla Was, za co przepraszam. Z drugiej strony, czasem dobrze się spóźnić. Z wynikami wyborów na solidny poślizg pozwoliła sobie PKW. Ciut większy lecz jakże zrozumiały poślizg czasowy mają nasi drogowcy budujący autostrady. Pociągi, autobusy i tramwaje w naszych miastach także się spóźniają. SMS-y i e-maile także mają problemy z terminowością. Do Szanownej Małżonki rankiem dotarł SMS o treści „będę jak wrócę”, wysłany przeze mnie przed dwoma dniami. O spóźnialstwie analogowej poczty czy przelewów zewnętrznych przychodzących nie wspomnę. Więc co pismaczynie się dziwić, która to w planach miała napisać Wam, jak to pewna sieć o rewolucyjnych barwach obwieściła całemu światu, że będzie naliczała mniejsze opłaty za połączenia ze swoją infolinią. Boże! Jak mnie ta wiadomość uradowała! I już miałem ostrzyć sobie na tym temacie pismaczy język (albo zęby), lecz oto w drzwiach mojej pracowni perkusyjnej stanął spóźniający się notorycznie uczeń i pokazał staremu, 34-letniemu belfrowi, jak dziś się odrabia prace domowe. Ległem w mentalnych gruzach…

Za moich czasów… Rety, jak to brzmi, no ale trudno – trzeba… Za moich czasów, kiedy biegałem do podstawówki i starałem się dowiedzieć co działo się na lekcjach, na których zwykle ze wszech sił starałem się bywać, ale nie zawsze mi wychodziło, najlepszym źródłem informacji były koleżanki. Nie dość, że płeć przeciwna od lat najmłodszych była piękna (przez co kontakt z nią należał i po dziś dzień należy do moich ulubionych zajęć), to koleżanki w odróżnieniu od kolegów zwykle bywały na lekcjach i prowadziły zeszyty. Co więcej! Pięknie pisały, więc spisywanie pracy domowej lub tematu lekcji było łatwiejsze niż rozczytywanie się z pasją grafologa gryzmołów kumpla, który to akurat nie był na wagarach. Jeśli wizyta w domu koleżanki z różnych względów była niemożliwa, człowiek dzwonił telefonem przewodowym i delektował się głosem wspomnianej, która w dobie tanich połączeń mogła godzinami dyktować i dyktować i dyktować…

– Boże, jaki ty jesteś wapniak… – podsumował mnie o 20 lat młodszy uczeń, który zdruzgotał moje wyobrażenia na temat przyszłości relacji międzyludzkich, pokazując, jak dziś nowa, morowa, rockowa młodzież odrabia prace domowe. Wszystko odbywa się w chmurze i bez kontaktu człowieka z człowiekiem. Na dysku Google lub Dropboxie jedna z pilniejszych „dyżurujących” koleżanek zapisuje rozwiązane zadanko do pobrania i zasysa je na telefon cała klasa… Raz kolejny zostałem wyzwany od wapna, gdy zasugerowałem, że za moich czasów, spotykaliśmy się po szkole u kogoś w domu, albo gdzieś na mieście i wspólnie – „na żywo”, a nie w jakiejś cholernej chmurze powstałej z oparów wirtualnej rzeczywistości, rozwiązywaliśmy zadania. Że było fajnie, bo byliśmy razem, tworzyliśmy zespół, poznawaliśmy się lepiej. Zwykle do pracy w zespole wybierało się grupę koleżanek, które rozwiązywały zadania, a my jako dobrze wychowani choć młodzi mężczyźni, nie przeszkadzaliśmy im, bo
niegrzecznie jest przeszkadzać kobietom. Na nic argumenty. Młodzian pokazał mi, że dziś też pracuje się w grupie, tylko że osobno. Ale podobno – razem. W jednym czasie. No, razem, rozumiecie. Tyle, że osobno… Każdy z nosem w swoim smartfonie czy tablecie…

Kontynuowałem swoje zajęcia, słuchałem, jak uczeń który przed chwilą wysyłając kilka zdjęć ze slajdami z lekcji „odrobił” swoją Xperią część „pracy domowej”, z pasją wali w bębny, ale siedząc na stołku za swoimi bębnami czułem się jak wór świeżo pociętego drewna z najstarszego dębu w Polsce. Ta smartfonowa samotność młodych ludzi, odzierająca ich z umiejętności budowania relacji w zespole, co może mieć fatalne konsekwencje w przyszłości, tak mnie przygniotła, że nie zauważyłem kiedy minęła lekcja z moim ulubionym spóźnialskim. – Lecę Wojtek, już nie marudź o swoich czasach, bo spóźnię się na film z koleżanką – rzucił w drzwiach mojego studia. – Do kina idziecie? Na film? – zapytałem. – Nie… Oglądamy razem, w sieci, staruszku. Ja u siebie, ona u siebie… – dobił.

Poprzedni artykuł

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

top