18.04.2014
W podróży z nieznajomą
Dźwięki dochodzące z bagażnika były kolejną egzotyczną atrakcją tej podróży. Kiedy kura gdakała, pasażerka przestawała głosić nadejście Chrystusa i końca świata. Kura sprawiła, że nie zwariowałem, jednak prawdziwe emocje wywołał…
Zdarza mi się ruszać rozpadającym się cudem włoskiej myśli technicznej w daleką trasę. Z Łodzi do Tuszyna. I z powrotem. Tak też było ostatnim razem. W drodze powrotnej wsiadłem do auta i ruszając w stronę Łodzi, jak na dżentelmena przystało, przepuściłem panią przechodzącą przez uliczkę. Starszą panią. Bardzo starą panią. Starowinkę. Przygarbioną, z koszykiem po brzegi pełnym kurzych jaj, który ledwo dźwigała. Wyglądała, jakby żywcem wyjęta z początków XIX wieku. Ponieważ od przedszkola miałem powodzenie u kobiet (wyłącznie koneserek), starowinka reagując na moją życzliwość i uśmiech, podeszła do szyby i cieniutkim głosikiem zapytała:
– Jedzie pan w stronę Łodzi?
Z uwagi na to, że mam słabość do kobiet, odpowiedziałem twierdząco. Schowałem ciężki wiklinowy kosz pełen kurzych jaj do bagażnika i w stronę bawełnianego niegdyś miasta, a dziś magazynów z chińską tandetą ruszyliśmy razem. Już po 300 metrach przejechanych z leciwą nieznajomą rozpocząłem dramatyczne poszukiwania klamerki, którą mógłbym odseparować zmysł węchu od smrodu, jaki niczym Rosja Krym, błyskawicznie opanował moją duszącą się na wolnych obrotach włoską padlinę?
O ile zmysł węchu po jakimś czasie przyzwyczaja się do warunków otoczenia, tak ludzki rozum, niestety, ma z tym większe problemy. Czasami w trasie lubię posłuchać sobie Radia Maryja. Katolicki głos w moim samochodzie pobudza mnie lepiej niż kawa i w odróżnieniu od niej jest jedynym gwarantem, że nie zasnę za kierownicą. Jednak moja pasażerka, w rozmodleniu zdecydowanie przebijała eter ojca dyrektora. Tuż pod Łodzią usłyszałem kurze gdakanie dochodzące z bagażnika…
– Na ryneczek, kurę wiozę i jaja… – wytłumaczyła mi starowinka.
O ile była to kolejna egzotyka w tej podróży, tak wierzcie mi na słowo, ceniłem chwile kiedy kura gdakała, bo w tym czasie pasażerka przestawała głosić nadejście Chrystusa, a wraz z nim końca świata i sądu ostatecznego. Pierwszy raz w życiu jakaś kura sprawiła, że nie zwariowałem…
Dojeżdżaliśmy już do ulicy Tuwima, gdy nagle oprócz odgłosów szalejącego w bagażniku drobiu, w samochodzie usłyszałem znajomy mi dźwięk dzwonka komórki. Starsza pani, bardzo stara pani, starowinka, wyjęła z zawiniątka w kurtce niewiele od niej młodszą Nokię 3210 i?
– Kazik? Kazik? Jestem już w mieście! Taksówkę wzięłam do Łodzi!
Wspomnienia, jakie przywołał dźwięk i widok jednego z pierwszych moich telefonów, ostudziły wściekłość wynikającą z faktu, że awansowałem na darmowego taksówkarza oraz atrakcji, jakie przeżywałem w podróży z nieznajomą.
Wesołych świąt!
Komentarze