Quantcast

adplus-dvertising
Strona główna » Felietony » Z chamstwem trzeba jak w Kiełkowie!

04.04.2015

Z chamstwem trzeba jak w Kiełkowie!

Msza. Wierni modlą się w pokorze, aż tu nagle mniej pokorny urządza sobie telekonferencję. Grożą mu za to nawet dwa lata więzienia. Dlaczego prawo nie traktuje tak samo rozgadanych chamów w teatrze?

W maleńkiej wiosce na Podkarpaciu, co się Kiełkowo nazywa, stoi sobie kościół. W nim co niedziela zbierają się ludzie, by modląc się, wprowadzić swojego ducha w stan wyższy. Ludzie wprowadzają się w różne stany świadomości. Jedni idą na koncert, zdawałoby się posłuchać muzyki ulubionego artysty. Lub do klubu, by przy znaczących ilościach napojów rozweselających i donośnych dźwiękach „umc-umc-umc”, schronić swojego ducha pod naprawdę mocnym aniołem, jak rzekłby Pilch. Jeszcze inni idą na mszę. Kościół z klubem najwyraźniej pomylił młody mężczyzna z Mielca, który tak głośno rozgadał się na mszy przez komórkę, że parafianie musieli wyprowadzić go siłą ze świątyni. Czytając o tej sprawie w mediach, rozmyślałem o chamstwie tego człowieka, cudzie jaki go spotkał, że nie został pod kościołem ukamienowany, ukrzyżowany, cierniem koronowany i… Chyba się zagalopowałem. W każdym razie, za takie chamstwo z meczetu, prawdopodobnie żywy by nie wyszedł. Finał tej historii jest taki, że chłopak za swoje żenujące zachowanie został pojmany przez policyjnych zuchów, którzy – jeśli wierzyć mediom – szukali go miesiąc czasu. Usłyszał zarzut „złośliwego przeszkadzania w publicznym wykonywaniu aktu religijnego kościoła” i niebawem stanie przed sądem. Za takie przestępstwo grozi mu do dwóch lat więzienia. A co, jeśli rozmawiał np. z Bogiem? Różnie ludzie przeżywają?

Pisząc całkiem poważnie o tej sprawie, zreflektowałem się niedawno podczas wizyty w jednym z szaletów miejskich, że od smartfonów i chamstwa z nimi związanego, takiego choćby, jakie miało miejsce w Kiełkowie, wolni jesteśmy jedynie w kościołach i toaletach. W tym celu, nie ustając w dziennikarskim trudzie, przesiedziałem sporo czasu w dużym ciągu toaletowym łódzkiej Manufaktury. Zamknięty w ubikacji czekałem na telefoniczne ekscesy bywalców. Ekscesy, owszem były, ale raczej żołądkowe. Po godzinie spędzonej w ruchliwej ubikacji, gdzie jedynie słychać było pojedyncze odgłosy smartfonów, a nie konwersacje i tyrady, jak na mszy w Kiełkowie, wybrałem się do pobliskiego kościółka. I tu też zaatakował mnie niespotykany nigdzie indziej spokój. Cisza, rozmodlone anioły, które być może niedawno zdradzały swoje żony lub mężów, a przynajmniej atakowały klaksonami w korku bliźnich za kierownicą i inne święte postacie, z których żadna nie objawiła się ze smartfonem. Ot, tak, jakby ludzie w ogóle nie mieli przy sobie telefonów. Zupełnie inaczej niż na ostatnim koncercie zespołu Mikromusic w mojej Łodzi, który odbył się w zacnym klubie Wytwórnia i na który, ku utrapieniu rozwścieczonej Szanownej Małżonki, ściągnęli rozgadani ze swoimi smartfonami. Sądząc z jej relacji, nie po to, by posłuchać i przeżywać subtelne aranże utworów, lecz by słać na fejsa miliony zdjęć ze smartfonów, gadać przez telefon prawie pod sceną w taki sposób, że ciężko było usłyszeć co śpiewa piękna wokalistka wrocławskiej formacji. Słowem, szczyt tech-chamówy, podobno w garniturach.

Takich rozżalonych i sparaliżowanych przez chamstwo „rozsmartfonionych”, zbyt głośnych prostaków, którzy pomylili koncert z pijalnią taniej wódki czy piw, podobno było wielu. Mimo wszystko te żałosne szympansy nie zostały wyproszone z imprezy. Ani przez kulturalnych ludzi, którzy przyszli posłuchać muzyki, a nie porykiwań godowych – za przeproszeniem małp z komórkami, którym ktoś podlał wina, ani przez ochronę. Kojarząc te wydarzenia, które trzy dni i trzy noce traumatycznie przeżywała Szanowna Małżonka, z bohaterskim czynem, jakim wykazali się parafianie z Kiełkowa, apeluję do wszystkich kulturalnych ludzi czytających te słowa: – Tępcie chamstwo! Sygnał dla Was i całego świata idzie z Kiełkowa, gdzie ludzie przeciwstawili się prostakowi ze smartfonem, który chciał zdeptać ważne dla nich wydarzenie w życiu – mszę. Na msze święte nie chodzę, bo mi jakoś od lat nie po drodze, ale gdy już jestem, bo np. ktoś ze znajomych, Bóg jeden wie czemu, chce ślubować wierność i uczciwość małżeńską, zawsze wyłączam na takim wydarzeniu telefon. Podobnie w kinie, teatrze czy na koncertach. Nie chcę być chamem, nie chcę przeszkadzać, szanuję innych. Nie pojmuję jedynie tego, że za pogaduchy w kościele można iść siedzieć do pudła na dwa lata, a taka sama kara nie grozi za pogaduchy prostaków, zakłócających koncert ciekawego artysty, który dla niepoprawnych melomanów takich jak ja, jest mszą.

Felieton dedykuję grupie Mikromusic.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *